Serial był fenomenem. W każdym odcinku poruszał sprawy ważne, błahe, śmieszne. Od początku do końca dopięty na ostatni guzik. Zaś film... no cóż. Nudnawy, bez czytelnej osi głównej i z naprawdę słabym zakończeniem. Wolałbym o nim nie pamiętać i mieć na półce tylko kolekcję dvd z serialem.
Serial w każdym odcinku, poruszał istotny problem związku bądź życia. Rozkładał na czynniki pierwsze i komentował w sposób mniej lub bardziej luźny. Będę lekko spojlerował, więc jeśli ktoś czyta, to uwaga. Co dostaliśmy w wersji pełnometrażowej? Porzuconą Parker, która jest jak wyżuta guma i odżywa, bo kolo wraca. Miranda się rozstaje ze swoim, bo była zimną rybą. Nie goli cipki i finalnie wraca do byłego. Samantha jest w związku, ale ten ją męczy i wraca do ostrego ru..anka. Charlotte... chce dziecko i tyle w zasadzie pamiętam, bo była mega bezbarwna. I tyle. Wynudziłem się. Coś gadały, fabuła się snuła bez sensu. Pod koniec miałem już dosyć. Główna historia (historie?) zostały pomacane.