owszem, są śmieszne sceny, ale zdecydowanie to nie jest żadna komedia, a opis filmwebu totalnie nietrafiony...
Tully to dobry dramat obyczajowy o codziennych zmaganiach matki trójki dzieci, ale nie ma tu za grosz komedii. Ja byłem trochę zawiedziony, bo idąc do kina mimo wszystko liczyłem na komedię, dodatkowo jako osoba bezdzietna raczej nie należę do głównego targetu tego filmu. Całe szczęście nie było to całkowicie zmarnowane półtorej godziny, ze względu na świetny występ Charlie Theron - zarówno pod względem aktorskim jak i ogólnej fizycznej przemiany jaką musiała przejść w czasie przygotowywania się do roli. Mimo wszystko jestem pewien, że rodzice, którzy mają podobne doświadczenia do głównej bohaterki wyciągną z Tully dużo więcej niż ja.
"nie ma tu za grosz komedii"
Jest tu mnóstwo humoru wynikającego ze zwyczajnej ludzkiej nieporadności i cringe comedy.
No na pewno nie stricte komedią, ale myślę, że dość łatwo skategoryzować go jako komediodramat.
Zdecydowanie nie , banana też kobieta może nazwać wibratorem .... absolutnie ten film nie ma nic wspólnego z komedią.
no jak nie... dla mnie to jest poziom Beny Hilla, bo żeby baba, która czuje się brzydka wsadziła w strój z fantazji swojego męża inną babę i zaprowadziła mu do łóżka to jest albo komedia albo parodia ;D
z całym szacunkiem, ale chyba nie zrozumiałeś/aś filmu wystarczająco dobrze albo nie bardzo nawet chciałeś/aś. ta niania nie istniała. była wyimaginowana, sam mąż w szpitalu powiedział, że Marlo miała jakieś dziwne dni że nie była sobą. chodziło m.in o to , że to ona się wbiła w ten strój.
Stąd się niestety biorą niskie oceny dla dobrych filmów. Polecam albo uważniej oglądać albo przynajmniej "wstrzymać się od głosu" jeżeli takowego nie zrozumiałeś/aś. Pozdrawiam
Przyznam, że do tego "twistu" nie dotrwałem, ale tam było tyle niekonsekwencji twórców, że trochę się to wszystko nie trzymało kupy i nawet fakt, że zakończenie jest takie jakie jest nie ratuje tego filmu. Właśnie dlatego, że to wszystko nie trzymało się kupy nie dotrwałem do końca. Jeszcze inna kwestia, że nie jestem targetem na filmy o kryzysie matki w średnim wieku. Nie mogę sobie przypomnieć kto mnie namówił na seans :)
Widocznie Twoja kupa jest za twarda – roluźnij się! ;-) PS. Co to znaczy, że nie byłeś "targetem"? Czy to jakieś słowo w języku obcym?
że nie jestem matką w średnim wieku... po co głupiego udawać jak wiesz o co chodzi :) Tak samo d*bilnie możesz się pytać o inne zapożyczone słowa typu szyberdach czy deska snowboardowa.
Nie wspominając już o "heblu", czy "kartoflu". Tyle że "target" nie jest słowem zapożyczonym, a jedynie świadectwem miernoty językowej. I dziękuję za wyjaśnienie, gdy chodziłem do szkoły język lenguydż nie był obowiązkowy. A szkoda, bo wydaje się dość zwięzły, np. matka w średnim wieku to target; nic dziwnego, że nie nadążają z napisami.
"język lenguydż"... dafaq? weź gościu zejdź na ziemie, bo widzę, że naprawdę nie masz się już czego czepiać.
Dobrze zatem: "nie jestem typem widza, do którego twórcy kierowali ten film, dlatego do mnie nie trafił".
Nie chciało mi się pisać całego zdania na FORUM INTERNTOWYM (gdzie konwersuje się "luźno", a nie urzędowo) to zastąpiłem je jednym słowem, którego używa się w języku polskim i zwłaszcza (lecz nie tylko) każdy kto zna angielski wie co to oznacza (nawet ty). No jeszcze tego by brakowało, żebym w komentarzach pod filmem pisał najlepiej wierszem, że taki samozwańczy strażnik językowy nie czuł się urażony. Robisz z siebie pajaca i tyle...
"Świadectwo miernoty językowej", bo użył ktoś jednego słowa. Chyba świeży w internetach no nie? oj mało jeszcze widziałeś jak takie sytuacje cię mierżą i wiedz, że czepiając się o takie niuanse zachowujesz się jak przygłupi matoł... zwłaszcza, że sam jakimś erudytą językowym nie jesteś jak się czyta twoje wypociny.
Zgrabnie to w końcu ująłeś i w dodatku krócej: "nie jestem targetem na filmy o kryzysie matki w średnim wieku ||
nie jestem typem widza, do którego twórcy kierowali ten film". Mój konik to kultura przekładu, szukałem kogoś do współpracy – możemy się jakoś skontaktować?
Co do „miernoty”, kiedyś narzekano, że u nas co drugie słowo zaczyna się na K. Dzięki „internetom” dokonał się znaczny postęp. Co prawda teraz co drugie słowo to megan, ale jednak tu i ówdzie da się słyszeć: pik, floł, iwent, pijar, szoł, target, fil, dil, będę mieć fan na strimingu po szopingu. To prawdziwe bogactwo. Jednak od swojskiego dafaq wolę urzędowe tsotyqrwa. PS. Film odebrałem jako opowieść o miłości tych dwojga, nie o macierzyństwie.
Komediodramat, ew. dramat komediowy. A tym antykomediowcom to zaraz żyłka pierdząca pęknie :-/
z tym dramatem tez nie przesadzajmy. Perypetie kobiety w średnim wieku z trójka dzieci przechodzącą załamanie i łagodną depresje poporodową, obyczajowy
UWAGA SPOJLER
Nie przesadzajmy z dramatem? serio?? to nie jest łagodna depresja, jeśli się widzi osoby które nie istnieją, a o wypadku samochodowym można by dyskutować czy to nie była próba samobójcza... Chyba nie zrozumiałaś/łeś tego filmu...ta niania nie istniała
Bezdzietność nie oznacza braku wyobraźni. Nie należysz "do głównego targetu"? Taa. To coś w języku lenguydź?
Niestety obecnie nadużywa się słowa komedia czy horror. A to akurat raczej dobra obyczajowa bez przynudzania
NO to sam sobie odpowiedziales, a mnie utwierdziles, ze jest to niepoprawany zwrot :-(
Weszłam na filmweb z zamiarem utworzenia postu o tym samym tytule. Film mi się podobał, ale ABSOLUTNIE nie nazwałabym go komedią. Poszłam z koleżanką, obydwie w później ciąży, więc uznałyśmy, że to nasze klimaty. Ja znam trochę twórczość Reitmana, więc nie spodziewałam się typowej komedii okołoporodowej typu "Jak urodzić i nie zwariować" - dzięki temu byłam nieco mniej zdezorientowana niż koleżanka - ale i tak nastawiłam się jednak na coś lżejszego. Reklamowanie filmu jako komedii zepsuło mi odbiór filmu - bo nie mogłam się przestawić. Prawdopodobnie podobałby mi się bardziej, gdybym wiedziała czego się spodziewać. Albo gdybym się niczego nie spodziewała. Obejrzę sobie jeszcze raz, za jakiś czas.
@SchrodingersKatze - "Jest tu mnóstwo humoru wynikającego ze zwyczajnej ludzkiej nieporadności i cringe comedy" - owszem, ale mnie to w ogóle nie bawiło. Bo każdy z tych śmiesznych momentów przestawał śmieszyć, gdy zorientować się, że za zabawnymi tekstami kryje się tak naprawdę smutek, bezradność i wściekłość Marlo. Ja to widziałam cały czas (to pewnie zasługa Charlize Theron), więc nie umiałam się śmiać. Reszta sali kinowej też nie bardzo.
Byłem w szoku podczas seansu. A zakończenie to już w ogóle dramat, nie sądziłem że taki film może mnie zaskoczyć.
a według mnie - po zastanowieniu się - totalnie trafiony jest ten opis. oczywiście "mierzenie się" Tully i Marlo nie jest dosłowne, ale jeśli się zastanowicie, to dokładnie o tym jest ten film. [bez spolierów]
Ktoś chyba przeholował z tą komedią faktycznie...ja akurat spodziewałam się, że nie jest to strikte komedia i jakoś bardzo się nie zdziwiłam. Przyznam, że zakończenie mnie zaskoczyło.
Moim zdaniem to czysty zabieg marketingowy, bo ludzie chętnie chodzą na komedie do kina, na pewno chętniej niż na filmy obyczajowe.
Przecież to JEST komedia. Gatunek komediowy ma wiele odcieni. Nie trzeba zrywać boków na filmie, żeby nazwać go komedią. Gdyby wrzucać Tully w jakąś szufladę, najtrafniejszą byłaby chyba szuflada „komediodramat”.
ten sam debil/ignorant, który mimo podania w filmie, że bohaterka urodziła się w 1977 roku sra w opisie, że jest ona 30-latką.
Ktoś trafnie uprzedził mnie w utworzeniu wątku "Komedia, jaka k@#$a, KOMEDIA??".
Zgadzam sie, jak to komedia:-( Ten opis , to chyba napisal mezczyzna, ktory nie zdaje sobie sprawy jaka to komedia byc w takiej sytuacji jak glowna bohaterka...
też się nad tym zastanawiałem. zabierasz się do oglądania komedii a tu niespodzianka. dostajesz dramat i to miejscami bardzo depresyjny. pogratulować dystrybutorom. wszystko co jest obyczajem czy dramatem lepiej nazwać komedią bo się sprzeda, a może by tak uczciwiej mówić o gatunkach.
dokladnie opis beznadzieja, gdyby charlize w tym nie grala nigdy bym tego nie zdecydowala sie obejrzec a tu nastepuja niezle zwroty akcji.
"Bycie mamą to niezła komedia!" - polski dodatek do tytułu filmu to już przegięcie pały. Typowy dystrybutorski zabieg, żeby przyciągnąć więcej ludzi do kina. Zupełnie jakby sam fakt obecności Charlize Theron nie był wystarczającą zachętą. Serio, gdybym miał taką robotę i musiał wymyślać kretyńskie polskie podtytuły do zagranicznych filmów, to nie mógłbym spać spokojnie po nocach.